Nie można być uczciwym oraz trzeźwym i nie przejąć się artykułem Izabelli Bukraby-Rylskiej pt “Parytet jak numerus clausus“, opublikowanym przed kilkoma dniami w “Rzeczpospolitej“. To tekst merytorycznie wzorcowy – krystalicznie klarowny, logiczny, nie zawierający zbędnych dygresji i świetnie, prosto napisany. Według mnie to lektura super-obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych podstawowymi zagadnieniami cywilizacyjnymi. Autorka stworzyła coś na kształt wzorca argumentacyjnego.
Otóż, mój zdecydowany sprzeciw – czytamy w artykule – budzi wyraźna w postulatach środowisk feministycznych intencja klasyfikowania ludzi według ich cech biologicznych i przypisywanie im na tej podstawie określonych charakterystyk. To, że jest się kobietą bądź mężczyzną, podobnie jak fakt, że jest się członkiem tej czy innej grupy etnicznej, w niczym nie przesądza o predyspozycjach, wartościach i interesach reprezentowanych przez poszczególne osobniki.
Taki naturalistyczny redukcjonizm został dostatecznie skompromitowany, wydawać by się mogło, w koncepcjach rasowych. Zawiódł też, najwyraźniej, już na początku inicjatywy podjętej przez feministki. Okazało się bowiem, że są kobiety myślące inaczej.
Nie ma żadnego uzasadnionego powodu, aby płeć nie ograniczała – jak chcą genderowe aktywistki – preferencji seksualnych, ale jednocześnie determinowała światopogląd. Krytykowana postawa nasuwa na myśl porównania z rasistowskim, a wręcz nazistowskim poglądem na świat i ludzi. Mamy tu również do czynienia z typowym dla skrajnej lewicy i równie skrajnej prawicy kolektywistycznym podejściem do zagadnień społecznych, wystarczająco (a może jednak nie) skompromitowanym przez doświadczenia historyczne.
Nie sposób zgodzić się z kolejnym twierdzeniem, że reprezentacja grupy w danym gremium powinna odzwierciedlać liczbowy udział tej grupy w całej populacji. Przede wszystkim powraca absurdalne kryterium biologiczne, wzmocnione o skrajnie kolektywistyczną przesłankę: jeżeli ktoś został zaliczony (w dodatku nie przez siebie) do tak zdefiniowanej grupy, nie ma prawa tego podważać.
Z takiego kolektywistycznego podejścia, z niewielką tylko dozą surrealistycznego poczucia humoru, można wywieść budujące hasła i zamiast “kobiety na traktory”, czy też “Lodzia na milicjantkę”, zawołać gromko “kobiety do rad nadzorczych i zarządów spółek”. Taki soc-gender jako nowa dyktatura ideologiczna, uszczęśliwiająca na siłę nieświadomych zagrożenia ludzi unosi się nad Europą i stanowić ma nowe opium dla mas.
Wszyscy ci, którzy chcieliby wprowadzić płciowy numerus clausus jako zasadę zupełnie nienaturalnego doboru społecznego muszą liczyć się z konsekwencjami równie absurdalnymi, jak “postępowa” propozycja:
Gdyby ściśle stosować zasadę proporcjonalności, należałoby pomyśleć nie tylko o kobietach w ogóle, ale też o kobietach pięknych (narażonych na molestowanie) i brzydkich (niechętnie zatrudnianych, zwłaszcza na pewnych stanowiskach), o kobietach z nadwagą, rudych, okularnicach, nie mówiąc już o niepełnosprawnych czy po pięćdziesiątce.
Tak to bywa, kiedy nie wystarczają już różnym gorliwcom – po prostu – prawa człowieka i obywatela. W ten sposób ze świata otwartego i demokratycznego, w którym żadne determinizmy nie przesłaniają nam żywych ludzi lądujemy w społecznym kiblu. Hordy zdeterminowane płcią, preferencjami seksualnymi oraz samobójczymi wizjamii życia i śmierci będą rozdrapywały rzeczywistość w imię swoich “ogólnoludzkich” interesów.
W tym drugim przypadku nie jest możliwe jakiekolwiek współdziałanie pomiędzy różnymi grupami: wszyscy są trwale uwięzieni w wyznaczonych przez biologię ramach, a złamanie lojalności naraża co najmniej na niewybredne inwektywy. Współczesne środowiska feministyczne zdają się stosować jeszcze bardziej (niż czynili to naziści czy marksiści) uproszczone schematy w postrzeganiu struktury społecznej. Staje się ona uboga i archaiczna: zamiast wizji wielu ras czy klas feministki proponują idealnie dychotomiczny podział ludzkości według płci. Nie widzą żadnej szansy już nie na sympatię, ale i na empatię, racjonalne porozumienie czy choćby wykalkulowaną transakcję między przedstawicielami zantagonizowanych grup – czeka je tylko konfrontacja w ramach ustalonych z góry parytetów.
Nie będzie indywidualności – będą tylko grupy o duszy zbiorowej, realizujące swe partykularne cele – ostrzega nas Izabella Bukraba-Rylska.
Autorka – jak już wyżej zauważyłem – dostarcza nam fenomenalny zestaw argumentów przeciwko tandetnej propagandzie feministycznej. Zestaw ten jest tak wzorcowy, że chciałbym (może to zabrzmi naiwnie, ale nie szkodzi) go nazwać Wzorcem Bukraby. Pamiętajmy o WZORCU BUKRABY podczas naszych dyskusji z romówcami nieprzekonanymi do racjonalnego rozważania kwestii ideowo-cywilizacyjnych.
1 thought on “Determinizm płciowy i rasowy – skrajna ideologia i Wzorzec Bukraby”